~~
Obudziłam się z samego rana, zaraz po kolejnym koszmarze, który nawiedził mój umysł. Pięknie jest zostać powieszoną na drzewie, prawda? Ale wracając do tego dnia - słońce właśnie wschodziła na tereny naszej watahy, a ja już poczułam głód, który zapoczątkował mój beznadziejny humor. Na daremno próbowałam uciszyć burczący brzuch, aby spróbować jeszcze chociaż parę minut zasnąć. Zostałam zmuszona przez swój żołądek ruszyć swoje zacne siedzenie na polowanie. Jednak przed tym spotkałam alfę naszego plemienia. Calben informując mnie o nadchodzącym świecie, jakim było Boże Narodzenie i o którym niby nie wiedziałam, poprosił mnie o pomoc w przygotowaniach. Okazało się, że trzy plemiona, watah Oriona, Lupusa i Pyxis'a nie będą w ten czas prowadzić żadnych wojen, dlatego też będziemy wszyscy razem spędzać te święta. W sumie dla mnie to nie jest wcale taki zły pomysł. Może to nam przynajmniej pomoże w przyszłości? Przy jakimś konflikcie? Wszystko możliwe, a moce samego losu są nieznane. Przywódca poprosił mnie wpierw o pomoc w ozdobieniu polany, na której ma się odbyć to święto, a następnie pomoc w upolowaniu niedźwiedzia - serio serio. Tak jak u ludziach powinien być indyk u nas będzie niedźwiedź. Ewentualnie jeleń, jeśli by takowego nie było, ale w to wątpię. Nasze tereny biedne nie są, a tym bardziej te, które nie należą do nas. Są niczyje, więc dlaczego nie mielibyśmy z nim skorzystać?Poszłam na polanę, która znajdowała się między terenem watahy Oriona, Pyxis'a i Lupusa. Można powiedzieć, że było to centrum naszych terytorium. Była ona dość spora, na wschodniej części bliżej położonej Lupusa płynęła pomału wąska rzeczka, w której nie brakowało ryb. Cztery wilki za pomocą mocy wsadzali ogromne drzewko w sam środek łąki. Było bardzo ładne, duże, potężne, a co ważniejsze - nie łyse. Pamiętam jak w młodszych latach zawsze marudziłam, jakie choinki wybierali. W sumie to dzięki mnie wataha zaczęła obchodzić święta z ładną choinka, ponieważ wybierałam przeważnie te gęstsze, prostsze, a nie jak inni, jakieś koślawe i łyse. To chyba był jedyny powód, dla którego nie wyrzucali szczeniaka z tej wyprawy. Dalej nie rozumiem swojej durnej matki, dlaczego tak się mnie czepiała, o to, co robię, jak się zachowuje. W końcu byłam chociaż trochę pożyteczna, prawda? Może to nie ładnie cieszyć się z czyjejś śmierci, a tym bardziej tak bliskiej osoby, ale nie potrafię odczuwać żalu, bólu po jej stracie. W końcu to było mi na łapę, uwolniłam się od jej ciągłego gadania, ona sama nie musi się ze mną już użerać, nie ma żadnych kłótni. To samo z ojcem, chociaż on miał mnie bardziej gdzieś. Uznał, że jeśli nie chce być jedną z nich, nie należę do ich rodziny. Aż im się dziwie, dlaczego mnie nie wydziedziczyli i nie wyrzucili z jaskini, z domu w którym się narodziłam. No tak... ich reputacja była ważna, co by inni sobie pomyśleli? Para beta wyrzuca swoje dziecko na pastwę losu. Okropność, prawda? Chociaż dla mnie na łapę. Ale wracając do tego dnia...
Podeszłam do owych wilków, które zapewne nie były z mojego plemienia - w końcu nie znam wszystkich i nawet jeśli jest nas nie wielu, nie jestem pewna kto do nas należy. Zdążyłam jedynie poznać pewną wilczyce, której imienia nie poznałam, a watahy nie pamiętam. Ale czy to ważne? Nie zawracałam sobie głowy zbędnymi przywitaniami typu "Jestem Lee, jestem z tego i tamtego plemienia, a wy?". Według mnie, było to zbędne. Dlatego też zapytałam ich, w czym mam pomóc. Oczywiście miałam nadzieję, że będą na tyle mili, że powiedzą, że sami sobie poradzą. Ale przeliczyłam się, szkoda. Moim pierwszym zajęciem było zawieszenie światełek z jakąś waderą. Pokazała mi pudło oznajmiając, że te rzeczy zabrali ludziom. Były tam nie tylko owe światełka, ale także parę ozdób świątecznych. Dowiedziałam się od niej, ze później dorobimy parę zawieszek, ale to po zajęciu się tym sznurkiem. I znowu odczuwałam tą samą radość ze spędzania, a raczej z samych przygotowań. Nawet w tej chwili nie ukrywałam lekkiego uśmiechu na twarzy, który był spowodowany tym wszystkim. Moje pierwsze święta w nowym stronach. Ciekawe jak miną.
Podzieliłyśmy się z samicą na dwie części. Ona wzięła zachód, ja wschód i każda z nas kierowałam się w stronę wschodu, czyli razem ze wskazówkami zegara. Normalnie byśmy to razem robiły, jak to się robi w innych watahach, ale to było niepotrzebne. Ona ma skrzydła, a ja mogę użyć telekinezy. Dlatego też gdy tylko zniknęła mi z oczu, wzięłam swoją część światełek i zaczęłam zawieszań. Kabel, który powinien zostać wetknięty w tak zwane gniazdko z prądem, zostanie zasilany przez jakiegoś wilka. Nie dowiedziałam się dokładniej jakiego, ale to nie jest mi potrzebne. Mogę po za tym sobie zgadywać, ze pewnie jego moc polega na elektryczności, albo chociażby na świetle. Zaczęłam od gałęzi, a potem przelatując przez wszystkie drzewa, zakręcając pod i nad gałęziami, doszłam w ten sposób do początku drugiej połowy, tak samo jak po chwili wadera. Połączyłam tylko jakoś ze sobą kabelki, po czym podeszłam do pudła, w którym znajdowały się ozdoby. Chwilę im się przyglądałam, aż obok mnie nie pojawiła się ta wilczyca. Zaciągnęła mnie do robienia nowych zawieszek. To robiłyśmy akurat wspólnie, poszłyśmy do lasu. Tam nazbierałyśmy jakichś żołędzi z szyszkami, parę zawijanych gałązek i innych małych drobiazgów, które mogą nam posłużyć jako ozdoby świąteczne. Siedzieliśmy nad nimi jakoś godzinę. Wszystko układałyśmy na kupki, zawieszając na sznureczkach, po czym odkładaliśmy obok siebie. Gdy i to zadanie zostało wykonane, odniosłam małe ozdóbki pod choinkę. Trzecim zadaniem było upolowanie zwierzęcia. Nasza grupa składała się z trzech basiorów i dwóch wader, w tym mnie. Nie przyglądałam się żadnemu z nich, jak i z nikim nie wymieniłam żadnego słowa. Skupiłam swoją całą uwagę na naszym zadaniu, próbując wytropić określone zwierzę. Udało nam się go znaleźć po półgodzinnym szukaniu i jak zgaduje, wyszliśmy chyba po za terenu któregokolwiek plemienia. Ale to nie było ważne. Ważny był cel, czyli niedźwiedź, który w tym momencie leżał na trawie i się wylegiwał. Poszło z nim szybciej niż myślałam, wszyscy byli dobrymi łowcami. Trzech go okrążyło, zagradzając mu jakąkolwiek drogą ucieczki, po czym ja wraz z jakimś basiorem skoczyliśmy na niego. On na łeb, ja na szyję z tyłu. Gdy stracił orientację, reszta się na niego rzuciła. Tylko ta druga wadera nas asekurowała, dając wskazówki, które w sumie nam się przydały. Ja na przykład uniknęłam pacnięcia ogromną łapą, przez którą zapewne bym odleciała parę metrów do tyłu. Gdy zwierzak leżał martwy zabraliśmy go na nasze tereny. Potem dwójka poszła upolować parę zwierzaków, ja zostałam w tej trójce, która musiała zataszczyć niedźwiedzia na polanę. Udało nam się to po kwadransie, skubaniec lekki nie był. Położyliśmy go blisko rzeki, gdzie jakiś wilk miał się zając przygotowaniem jedzenia. Wróciłam do choinki, którą zaczęli już ozdabiać. To robiłam z największą przyjemnością, uwielbiałam ozdabiać to piękne drzewko, pod którym za jakiś czas pojawią się prezenty. No właśnie... może ja też komuś coś dam? Ale komu? Ech... zapewne alfy wszystkim coś szykują, ja nikogo nie znam, nikt mnie nie zna, wiec na jedno wychodzi - ja nie dostanę nic i ktoś ode mnie także. Jedynie od alfy otrzymam mały upominek, który mi wystarczy. Chociaż... nie ważne. Zajęłam się ozdabianiem. Na początku tak jak inni wieszałam na dole, a potem , aby pomóc co nieco tym lotnym wilkom, użyłam telepatii, zawieszając dzięki tym zawieszki na górnych gałęziach. Ozdoby były przeróżne, śnieżynki, zwykłe bombki, jakiś ze wzorami, znaczkami, małe renifery, parę świętych mikołajów, nasze szyszki i żołędzi, ozdoby zrobione z paprotek, mchu czy gałązek, a na samym czubku alfa ze skrzydłami, której imienia nie pamiętam - coś na S... - zawiesiła piękną gwiazdkę. Nie wiem czy była samodzielnie robiona, czy może zabrana z ludzkich stron, ale była piękna. Wydawała się jak prawdziwa gwiazda na niebie, chociaż nią nie było. Gdy się jej długo przyglądałeś, wydawało ci się, że zaczyna migotać. Na prawdę piękna. Miałam ochotę zapytać skąd ja maja, ale się powstrzymałam. Przez cały dzień się nie odzywałam i niech tak zostanie. Nie jestem skora do rozmowy, to chyba już każdy zauważył, ale nie ważne. Gdy spuściłam choinkę z oczu, rozejrzałam się po polanie. Była pięknie oświetlona. Dookoła oświetlona naszymi światełkami, które zostały już włączone przez jakiegoś samca. Pięknie migotały na różne kolory, czerwony, niebieski, zielony, pomarańczowy i żółty - pięknie. Innego słowa nie znam, aby to wszystko określił. Na samym środku stała zielona choinka - no dobra, była trochę obsypana śniegiem, który spadł podczas tego całego dnia, ale nikomu on nie przeszkadzał - ozdobiona najróżniejszymi zawieszkami, a nawet puchatymi łańcuchami, które były chyba zrobione z trawy, a następne przemalowane. Tak czy siak, wyglądy cudnie, jakby kolejna rzecz została zabrana z ludzkich stron. Przy rzece były już gotowe dania, w tym nasz kochany niedźwiedź, którego powinno, a raczej na pewno starczy dla wszystkich.
Wszyscy zebrali się przy choinkę, było nas całkiem sporo. Przed nami stała trójka przywódców. Z tego co zauważyłam, żadne z nich nie miało partnera, ale to tylko szczegół. Basior z innego plemienia zaczął swoje przemówienie, które skończył nasz przywódca. Wadera za to złożyła nam wszystkim piękne życzenia, po których zaczęło się świętowanie. Wszyscy radośnie krzyknęli, po czym zaczęliśmy składać sobie życzenia - oprócz mnie, ja ruszyłam do jedzenia, gdzie usiadłam na przeciwko zająca i czekałam na resztę. Gdy wszyscy się w końcu zebrali siadając przy stole, którego oczywiście nie było, któryś z alf rozpoczął kolację wypiciem toastu za wszystkich i za te pierwsze wspólne święta.
W sumie, to świetnie się bawiłam. Każdy ze sobą rozmawiał, nawet mi się udało załapać rozmowę z jakimś wilkiem, którego oczywiście już nie pamiętam, bo zaśmiecanie sobie głowy tą zbędną rzeczą by było niepotrzebne. Śpiewaliśmy kolędy, nawet ja. Chwaliliśmy kucharza świetnie przyrządzonymi potrawami, alfy, za takie wspaniałe rozpoczęcie oraz każdy siebie nawzajem, za pomoc w organizacji wszystkiego. Nawet ja złożyłam wszystkim wesołych świąt, wypijając za to toast. To było nawet dziwne, że każdy podszedł do tego czynu z uśmiechem. Miło, naprawdę. Na samym końcu przywódcy rozdali prezenty dla swoich członków. Swoją paczkę miałam zamiar otworzyć w jaskini, teraz chciałam się cieszyć tymi świętami. Jednak wyszły lepiej, niż sobie wyobrażałam. Cudnie.
Skończyliśmy świętować, gdy wybiła północ. Każdy wrócił do siebie, a to miejsce zostało sprzątnięte, ale beze mnie. Ponoć tylko choinka miała jeszcze stać do stycznia. Kolejne dwa dni świat każdy miał spędzić w swoim plemieniu, co w sumie nie przeszkadzało mi. Gdy doszłam do jaskini, rozpakowałam swój prezent. Dostałam od przywódcy księgę, ale nie jakaś zwyczajną. "Ponieważ jestem najwyższym magiem, pomyślałem, że ci się przyda" przeczytałam w myślach karteczkę, po czym spojrzałam na okładkę.
- Piękne święta - powiedziałam na głos sama do siebie.
~ ZALICZONE ~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz