piątek, 6 stycznia 2017

Od Lee do basiora

Stawiam kolejne łapy na mokrym jeszcze śniegu, który przylepia się do moich łap, przez co moja podroż jest utrudniona. Jest mi coraz ciężej, a śnieżyca postanawia nie ustawać. Idę pod wiatr czując, jak każdy płatek śniegu wchodzi pod moje futro, mrożąc mnie żywcem. Jednak idę dalej, byle by się nie zatrzymać, a gorzej, żeby nie zawrócić. Muszę iść przed siebie. Po chwili widzę światło. Ale nie światło takie, które widzą umierający. To bardziej... pociąg! Za nim dźwięk lokomotywy przedrze się wpierw przez śnieg, a następnie moje uszy, zeskakuję z torów, na jakich stałam. Gdy maszyna przejeżdża obok mnie, tracę równowagę przez wicher stworzony przez nią. Pędził jak oszalała, a ja trafiłam na śliski śnieg. Nie mam kiedy wbić pazurów w lód, gdyż za nim się obejrzę, zaczynam się toczyć, niczym mała biała kulka śniegu z górki. Świat wiruję. Nie mogę się zatrzymać, aż w końcu na mojej drodze stoi drzewo. A dalej las. Nie mam szans się zatrzymać, więc czekam na zderzenie.
A w rzeczywistości gdy otwieram oczy, wybudzam się ze snu, gdzie na samym końcu miałem bolesne zderzenie z drzewem, którego oczywiście nie czułem. Gdy wracam do normalnego świata, zdaje sobie sprawę, że zrobiłem sobie drzemkę w południe pod cieniem drzewa.
Podniosłam głowę i się rozejrzałam. Zero żywej duszy, jakby wszyscy się stąd ulotnili. Po za jedną czarną postacią. Niestety nie mogłam jej rozróżnić, bo mój wzrok nie przystosował się do światła słonecznego i odmówił posłuszeństwa. Dlatego też chciałam po prostu podejść bliżej tego kogoś, niestety gdy wstałam i zrobiłam pierwszy krok, poślizgnęłam się na liściach i na błocie. Najpierw wywróciłam się do przodu, potem do tyłu próbując złapać równowagę, ale zamiast tego spadłam na brzuch i zaczęłam jechać tyłem na dół. Po paru sekundach uderzyłam w kogoś, a następnie oboje wylądowaliśmy w wodzie.
Piękne pierwsze spotkanie.

<Jakiś basior?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz