niedziela, 4 grudnia 2016

Od Anabelle do Skyline

Ten dzień zaczął się absurdalnie, a jego dalsza część wcale nie była mniej absurdalna. Dużo rzeczy przez lekkomyślność mojej siostrzyczki, ale to chyba nie nasza wina, że obudziliśmy się w jakimś dziwnym świecie?
Zaczęło się od giganta. To on nas obudził, krzycząc coś w dziwnym języku, z którego nie rozumiałam ani słowa, i wskazywał na wielki garnek. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że chce mnie zjeść. W większości bajkach tak bywa, ale czemu akurat to musiało się przytrafić mi? Ja, Kazuma i Renn, moje rodzeństwo, od razu zerwaliśmy się do biegu, bowiem żadne z nas nie miało specjalnej ochoty zostać ugotowanym i zjedzonym, może nawet żywcem. To nas nieco zaskoczyło, bowiem nie był to świat, który znamy, wszystko wyglądało inaczej. Ale raczej nie robi to zbyt dużej różnicy, jak wszystko wygląda, kiedy ktoś chce cię zjeść, nie? To był wyścig o nasze życie, z wielooooma przeszkodami. Pierwsze, na co się natknęliśmy, do krwiożercze, przerażające lalki barbie. Usilnie starały się nas staranować, co z tego, że były z plastiku, gdy były takie wielkie? Miałam wrażenie, że plastikowe twory chętnie zrobiłyby z nas oswojone psy, ale my się tak łatwo nie damy, co to, to nie! Chociaż nic też nie wskazywało na to, że im uciekniemy. Ale w tym dziwnym świecie, chyba wszystko było możliwe, nie?
Uratowały nas... kryształki. Po prostu nagle, nie wiem skąd, pojawiły się, wręcz prosząc się o wskoczenie na nie. No i oczywiście, zrobiliśmy to, Renn, Kazuma i ja. Czego nie wiedzieliśmy? No więc nie wiedzieliśmy, że to smoki. Najprawdziwsze, żyjące smoki, które widocznie bardzo nie chciały być ujeżdżane. Po chwili cała nasza trójka spadła, i chociaż upadek z takiej wysokości powinien być śmiertelny, nic nam nie zrobił. Nawet siniaka nie nabyliśmy, więc zdziwieni, ale wypełnieni po brzegi adrenaliną, ruszyliśmy dalej, a za nami krwiożercze stado plastikowych kobiet, gigant z garnkiem który stale coś krzyczał, a nad nami kołowały smoki, ziejące ogniem, lodem, elektrycznością, i wszystkim, co się da. Tak ogólnie zdziwiło mnie, że Renn utrzymała się na tym smoku, bo skoro ona jest cieniem, to jakim cudem po prostu przez niego nie przeleciała? Ale cóż, w tym świecie wszystko niby jest możliwe, więc czemu i nie to? Po chwili coś przed nami zaczęło wydawać dziwne dźwięki. To coś, coś, bo nie miałam na to lepszego określenia, po prostu było cosiem i tyle, wciągnęło chyba moją siostrę, albo Renn po prostu sama tam wskoczyła. Była tak lekkomyślna, że nie zdziwiłoby mnie to. Ja i Kazuma nie mieliśmy innego wyboru jak wskoczyć na nią, i wylądowaliśmy w chyba naszym świecie, na trzech wilkach. Ukhm, nie najlepszy początek znajomości, ale cóż...
- Przepraszam najmocniej! - pisnęłam, schodząc z basiora. Ten wstał, otrzepał się, i spojrzał na mnie rozbawiony. To spojrzenie przypominało mi Renn.
- Skąd się wzięłaś? Ty i ta dwójka pojawiliście się na niebie tak nagle, co się stało? - spytał ciekawy, ale wyglądał na trochę niezadowolonego.
- Krótko mówiąc, byliśmy w innym świecie, uciekaliśmy przed gigantem, i nagle wskoczyliśmy w dziwne coś, i przeniosło nas to tutaj. - powiedziałam, powoli przybierając moją maskę chłodu i obojętności. Po chwili przyciągnęła mnie do siebie Renn.
- Kazuma, Ann, mamy tu trzy watahy, Lupusa, Oriona i Pyxis, do której dołączamy? - powiedziała z uśmiechem na pysku, patrząc to na mnie, to na Kazumę.
- Lupus. - powiedziałam, po prostu wybierając pierwszą lepszą.
- Orion.
- Pyxis.
Powiedzieliśmy to w tym samym czasie, a było to dziwne, bo dotąd we wszystkim się zgadzaliśmy. Po krótkiej naradzie stwierdziliśmy jednak, że się rozdzielimy.
Skyline?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz