Właśnie wracałem ze spotkania Alf. Nie dosyć że byłem przymulony od tych nudnych tematów organizacyjnych to już od pewnego czasu żołądek nie dawał mi spokoju. Westchnąłem ciężko. Szedłem jakimś lasem jeszcze na terenach neutralnych i powoli zbliżałem się do granic mojej watahy. Śnieg trzeszczał mi pod łapami. Lubiłem ten dźwięk. Tego dnia było wyjątkowo zimno, ale mnie to w żaden sposób nie przeszkadzało. W końcu wychowałem się w krainie wiecznego śniegu gdzie zaspy były takie że całe smoki się w nich chowały. Czasem naprawdę tęskniłem za tą krainą. Ale mniejsza. Przez to zamyślenie nawet nie zauważyłem kiedy przekroczyłem granicę watahy. Po chwili wyczułem zapach zwierzyny. Zacząłem tropić mój obiad. Bardzo szybko znalazłem małe stadko jeleni. Wszystkie były zajęte szukaniem trawy pod śniegiem. Upatrzyłem sobie dosyć dużą łanię która nieco oddaliła się od reszty stada. Okrążyłem ją tak by być pod wiatr i przyczaiłem się za krzakiem. Czekałem. Lubiłem jak obiad sam do mnie przychodził. I tak się stało. Zaczęła powoli podchodzić do mnie. To był doskonały moment na atak. Skoczyłem jej na grzbiet wgryzając się w kark. Po krótkiej chwili szarpaniny padła martwa a całe stado uciekło. Ze zwycięskim uśmiechem zabrałem się za jedzenie. Nagle wyczułem zapach wilka. Był za mną. Odwróciłem się i zobaczyłem znajomą twarz. To była Tris. Ciemna wadera przyglądała mi się uważnie.
-Cześć. - powiedziałem z szerokim uśmiechem
-Cześć. - odpowiedziała cicho
-Co cię tu sprowadza? - zapytałem
-Wyczułam tylko zapach zwierzyny - powiedziała
-A więc sprzątnąłem ci obiad sprzed nosa - powiedziałem
-Na to wygląda - odparła
-Możesz się przyłączyć jak chcesz - powiedziałem - i tak całej nie zjem
<Tris?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz